MAGICZNE PODLASIE
Czyli krótka historia o tym, jak los przegonił dwójkę ludzi na Podlasie, a oni…
ZNALEŹLI TAM DOM.
W pewnym momencie naszego życia wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały kierunek – Podlasie! A musicie wiedzieć, że my się ze znakami nie kłócimy. Wierzymy, że wszechświat przemawia do nas różnymi dziwnymi językami, zdarzeniami, osobami na naszej drodze. Czasem trzeba się domyślać i szukać powiązań, natomiast tu sytuacja była bardzo klarowna. Krótka rozmowa, decyzja podjęta, mieszkanie wynajęte, koty spakowane i jedziemy tam, gdzie zamiast autostrad są łosiostrady, a ludzie w śmiesznych momentach używają słowa „DLA”. Dla nich się podoba, dla nich boli głowa, podaje się dla nich piciu.
Teraz, kiedy to piszę, wcale mnie to już nie dziwi, ale w pierwszych miesiącach trochę czułam się jakbyśmy byli w innym kraju. A magiczne Podlasie, jak się dosyć szybko okazało, miało dla nas prezent powitalny😉.


O LISICH CHOWAŃCACH
Pewnego zimowego dnia kiedy przejeżdżałam przez okoliczne wioski, wprost pod moje koła wybiegł jakiś szalony lis.
Zatrzymałam się, żeby zobaczyć jak czmycha do lasu a ten… nic. Został przy drodze i zwinął się tylko w kłębuszek. Pomyślałam, że być może coś mu się stało i wysiadłam, żeby lepiej ocenić sytuację. Okazał się jednak psem i tylko udawał lisa… Tego dnia poznaliśmy naszego nowego przyjaciela – Skolla.
Chwilę później wynajmowane mieszkanie zamieniliśmy na chatkę w lesie, a do naszego stada dołączyła kolejna lisio-psia mordka zwana Freyą. Tym sposobem, naprawdę nie pytajcie jak, mieszczuchy (jeden z Łodzi, drugi z Pruszkowa) uwiły gniazdko w podlaskim lesie. Wraz z nimi kocia babcia Grisa, koci wojownik Ragnar i Sköll z Freyą. Ktoś tu chyba lubi klimaty skandynawskie. 😅
(To właśnie te dwie lisie mordki stały się później inspiracją przy wymyślaniu nazwy i logo Foxia 🦊)

Jak w ogóle doszło do tego, że lekarka weterynarii zaczęła robić ziołowe kosmetyki…?
Na spacerach z naszymi „lisami” ciągle spotykałam różne chwasty, sprawdzałam ich nazwy, właściwości. Szok, że tak wiele z nich miało lecznicze działanie na skórę. Bardzo łatwo przeoczyć jakieś niesamowite dobrodziejstwa jeśli się ich nie zna. Postanowiłam, że muszę dowiedzieć się wszystkiego i wpadł do głowy pomysł…
Będę z tych chwastów robić ziołowe kosmetyki na wypasie!
Jedne warsztaty, podjarka, ale krem w domu wyszedł jakiś kijowy. TO NIE DLA MNIE…
Porzuciłam ten temat, bo ja z tych co szybko się podniecają, ale równie szybko ten zapał tracą. Potem jednak skusiłam się na drugie warsztaty.
Inez Rogozińska Herbiness jeździła po Polsce i uczyła ludzi robić kosmetyki naturalne w swojej „chatce w podróży”. Tematem jej warsztatów były kosmetyki dla alergików i rośliny saponinowe. Super sprawa pomyślałam, bo mama moja ma takie problemy. Tam przez dwa dni zrobiliśmy mnóstwo kosmetyków. Inez w magiczny sposób tłoczyła nam w głowy skondensowaną wiedzę, przy okazji pokazując, że KAŻDY może z roślin robić dobre kosmetyki sam w domu. Teraz to dopiero podjarka!!! Kilka kosmetyków z warsztatów dałam mamie, trochę sobie zostawiłam i…
…pół roku później.
Mama dzwoni i żąda TEGO KREMU, co to ją w końcu uratował i co to nawet żaden steryd nie pomagał.
Coś jej się przyśniło albo pomyliło, tak pomyślałam, bo nic jej nie dawałam. A ona w zaparte, że z jakiś warsztatów, krem do rąk z psianką napisane na nim było.
AAAA! Wszystko jasne mamo, tylko, że to tak dawno, ja nie mam takich ekstraktów z roślin, nawet nie wiem jak ta psinka wygląda.
Nie ma szans, poza tym mnie się już nie chce tych kosmetyków.
Kurtyna.
Spokoju mi nie dawało, że tak nawet nie spróbowałam, że mamę swoją zawiodłam, że taka córka ze mnie nieczuła.
Tym razem w grę wkroczył HONOR. Notatki odgrzebane, ekstrakty pozyskane, działam. To był 2017 rok. Mama uratowana, honor zachowany.
Do dziś robię ten krem, choć w ciągu 6 lat przeszedł parę modyfikacji: powstał w tysiącu zapachów, wosk pszczeli ustąpił miejsca woskowi japońskiemu z borówki, lanolinę godnie zastąpiła vege-lanolina z masła shea.
Dziś znacie ten krem jako…